środa, 1 grudnia 2010

Grudzień

Udało mi się opanować starsze dziecko. Carmela, która na początku była wręcz nieznośna po moim powrocie z Polski (wyjechałam na tydzień bo miałam obronę) wyraźnie się zmieniła. Co prawda charakterek pozostał taki sam ale jest już naprawdę całkiem przyjemna. Mimo wszystko coraz częściej łapię się na tym, że tęsknię za moimi chłopcami z Niemiec...Mam wrażenie, że było mi z nimi jakoś tak...zabawniej? luźniej? bliżej? Pewnie to też kwestia języka, który w Niemczech znałam niewątpliwie lepiej.
Ale muszę się czymś pochwalić. Robiłam z Carmela ostatnio figurki z masy solnej. Bardzo jej się to podobało a po wszystkim zaoferowała się, że umyje naczynia...
 
Poza tym hości dają mi dodatkowo zarobić. Elena pracuje w sieci sklepów z ozdobami do włosów. Dwa razy do roku przygotowują katalog ze zdjęciami wszystkim przedmiotów. I ja te zdjęcia właśnie robię. Wszystko jest ustawione w domu więc nawet wychodzić nie muszę a 350 euro piechotą nie chodzi;)

Teraz czekam z niecierpliwością na piątek. W piątek bowiem zaczyna się długi (5 dni!) weekend, który spędzę wraz z moim ulubionym towarzyszem podróży w Barcelonie. Relacja już wkrótce:)

środa, 10 listopada 2010

Fin de semana :)

Strasznie lubie tu weekendy. Zmywam sie wtedy w piatek wieczorem i znikam az do niedzieli wieczorem. To czas tylko dla mnie. Bez dzieci, bez hostow ez zastanawiania sie co wypada a co nie. No i moge sie w koncu wyspac! W ciagu tygodnia jest to niemzliwe bo Carmela ma irytujacy zwyczaj budzenia sie o roznych dziwnych godzinach i darcia sie na caly dom ¨Elena! Ven aqui!¨ Jak sie slyszy to o 3 nad ranem ma sie ochote to dziecko udusic. A nawet w sobote czy w niedziele potrafi bezceremonialnie otworzyc drzwi do mojego pokoju (8 rano...) i stwierdzic ze skoro sie juz obudzilam to mam miec otwarte drzwi...bez komentarza.

W kazdym badz razie wykorzystuje moje wolne dni jak moge. Ostatnio bylismy z kolega w piatek na koncercie jakiejs ponoc tu dosc dobrze znanej grupy, w sobote na plazy a w niedziele poszlismy na spacer do botanika i bioparku. Biopark jest czyms w rodzaju ZOO gdzie niektore zwierzatka biegaja miedzy odwiedzajacymi :) Zalapalismy sie tez na pokaz ptakow. Fajna sprawa. Musze przyznac, ze Walencja ma naprawde sporo do zaoferowania.
listopadowy spacer po plazy:)
Ogrod botaniczny. Zaraz po zajadaniu sie pomaraczami prosto z drzewa, wspinanie sie na palmy to najlepsza rozrywka!



romantyczne zdjecie z kiciusiem;)



i jak tu takiego nie przytulic...



wtorek, 9 listopada 2010

Madryt

No i w koncu wybralam sie do Madrytu. Moglam tam spedzic cale trzy dni bo wykrzystalam wolny 1 listopada, ktory akurat wypadal w niedziele. Fajnie sie zlozylo bo rodzinka postanowila pojechac juz w piatek w poludnie do babci do Tudeli. Takze juz od piatku po odprowadzeniu dziewczynek do szkoly mialam wlasciwie wolne :)
Zrobilam jeden podstawowy blad...Zalozylam, ze w calej Hiszpanii jest tak samo cieplo...Jak wyjezdzalismy (nie pojechalam oczywiscie sama tylko z moim kolega tym co jest tu na erasmusie) z Walencji o 3 nad ranem to bylismy ubrani w bluzki z dlugim rekawem a w Madrycie...mialam wrazenie ze tam niemal przymrozek lapie. Takze pierwszy dzien spedzilism chowajac sie po muzeach. Nastepne dni byly juz lepsze wiec moglism sobie pozwolic na chodzenie po parkach. Takie zwiedzanie to wykancza bardziej niz opieka nad dziecmi! Ale fajnie bylo:)
Mimo, ze Madryt jet calkiem ladnym miastem to jednak wole moja Walencje. Nie ma to jak palmy, morze i slonce...

nawet w Madrycie znalezlismy jakis polski akcent :)
a teraz zamknijmy oczy i wyobrazmy sobie, ze tak wyglada nasz warszwski centralny...



mniej wiecej w ten sposb wygladaly kolejki do muzeow (ze nie bylo - ta kolejka ciagnie sie jeszcze jakies 500m i zakreca w strne wejscia...). Mas o menos 1-1.5 czekania.


środa, 27 października 2010

codzienność

I tak sobie mija dzień za dniem. Pobudka 7 rano...(nie to co na studiach!) smoczki, kaszki, pieluszki i do szkoły! Dzień typowej matki polki :) tzn. au pair polki. A właściwie jest jakaś różnica? Niewielka chyba...
W każdym bądź razie mam tu ustalony przez dzieci rytm dnia. O 9 Carmela musi być w szkole więc 8.45 pakuje mała do wózka i lecimy. Wydawałoby się to proste ale jak się idzie z kimś takim jak Carmela...Szkoła cierpliwości-przysięgam. Idzie za mną i coś tam gada pod nosem. Przystanie, zrobi trzy kroki w tył, pogapi się w wystawy, schowa się za samochód itd. A ja tylko głęboko oddycham i co jakiś czas wołam "Venga!" "Vamos!".




A tu bystra Klara znalazła sposób na ociągającą się Carmelę:) Mała siada z Julką w wózku i po prostu sobie jedzie. Nie ma możliwości żeby się zatrzymać...


Zawsze po szkole o 17 idę z dziewczynkami do parku gdzie mała bawi się z koleżankami a ja...odliczam czas do końca dnia i tylko wypatruję Eleny, która zazwyczaj pojawia się po jakichś 40 minutach i mam wolne :) Tylko we wtorki Carmela chodzi na basen i wtedy muszę do 20 zostać z małą. Ale już znalazłam sobie super zajęcie na te 2 godzinki. Zabieram Julkę na spacer i odkrywamy razem pobliskie zakątki Walencji. Wczoraj byłyśmy razem w Turii.



wtorek, 19 października 2010

Libre

Takie weekendy to ja moge miec :) Rzeczywiscie bylo tak jak myslalam. Wyszlam w piatek wieczorem a wrocilam w niedziele wieczorem. W piatek wyszlam z grupa polakow na tapas. To sa takie hiszpanskie przekaski, ktorymi sie tu ludzie bardzo chetnie racza. Jest tu taka knajpa gdzie jesli zamowisz choc jedna z tych ich kanapeczek to "dostajesz" piwo za 1euro. Bardzo ekonomicznie musze przyznac. Na ulicach oczywiscie tlumy mimo ze bylo dobrze po polnocy ale tutaj imprezy tak sie wlasnie zaczynaja a koncza o 5-6 rano. Bardzo popularny jest tu tak zwany  "botellon" czyli spotkanie na ulicy przy drinkach, winach, piwie etc. Hiszpanska mlodziez w ten oto wysublimowany sposob radzi sobie ze wszechobecnym kryzysem gospodarczym :) Zamiast wiec kupowac alkohol w knajpach robia to najpierw na ulicy tym co uprzednio zakupili w pobliskiej mercadonie. Prawie jak w Polsce.
Sobote spedzilam z pozananym tu studentem erasmusa z Polski. Jezdzilismy na rowerach po Walencji i byczylismy sie w sloncu w Turii. Tutaj lato trwa aczkolwiek ludzie chyba stwierdzili, ze skoro mamy pazdziernik to nalezy sie tez odpowiednio ubrac wiec przy 23C panienki pomykaja po ulicach w zimowych kozaczkach. Ja tam nie zamierzam jeszcze rezygnowac z moich letnich ubran. Mozecie zazdroscic;)!

sobota w parku :)


                                                       

piątek, 15 października 2010

Siesta :)

Siesta to moj ulubiony moment w ciagu dnia kiedy sie opiekuje dziecmi. No ale dzisiaj zaczyna sie weekend :)! Czyli najpierw wyjscie na miasto z erasmusami z Polski a w sobote kolejna impreza u tajwanczykow. Oj nie wiem, nie wiem...chyba wroce na moja Avenide dopiero w niedziele wieczorem...;)

 Carmela:)


 Julia :)











środa, 13 października 2010

Ciagle pada...

Od kilku dni leje z nieba. I to porzadnie...Takze ani wyjsc gdzies ani co. Problem w tym ( a moze i nie problem), ze mnie to nic nie powstrzyma :) Biore parasol i ide. Nie powiem, zebym awsze podejmowala najinteligentniejsze decyzje. Jak ostatnio bylo niemalze oberwanie chmury z grzmotami blyskawicami wymyslilam sobie wieczorny spacer po jardin del Turia. To jest taki duzy park zagospodarowany w dawnym korycie rzeki Turia ciagnacy sie przez cala Walencje. Super sprawa tak swoja droga. Tylko nie swiadczy to o mojej bystrosci umyslu, ze zapuszczam sie w kanal - doslownie kanal! w czasie ulewy...
                                           jardin del Turia

Nastepnego dnia hosci zabrali mnie do Decathlonu zeby kupic dla mnie rower :) Takze smigam teraz po miescie. Jedyna rzecz, ktora mnie tylko stresuje to fakt, ze tu strasznie kradna! Jak nie moga zabrac roweru to przynajmniej siodelko zawina...wrzodow sie od tego nabawie.

sobota, 9 października 2010

¡Bienvenida amigos!

Pierwsze koty za ploty. Wczoraj bylam na moim pierwszym hiszpanskim spotkaniu towarzyskim.
Alfonso zabral mnie do swoich tajwanskich znajomych, ktorym wynajmuje mieszkanie. Przygotowali oni kilka chinskich potraw na kolacje :) Bardzo mile spotkanie musze powiedziec. Zaowocowalo ono zaproszeniem na poniedzialkowa wycieczke do Barcelony lub Alicante. Gdybym tylko miala troche wiecej pieniedzy... no ale przynajmniej zalapalam kontakt ze studentami :)
Kolejnym wydarzeniem bylo moje pojawienie sie na spotkaniu przy polskiej parafii. Co prawda z powodu umowionej juz wczesniej kolacji nie molam zostac dluzej ale przynajmniej zostalam zaproszona do spiewania w koscielnym chorku. Takze bede sie udzielac kulturalnie na obczyznie :)
A dzis poszlam zobaczyc gdzie mloda jezdzi na koniu. Oto fotorelacja:
Carmela wyprowadzajaca konia na spacer...
Cwiczenia na koniu

czwartek, 7 października 2010

Nowy poczatek

Po przejsciu kilku malych kryzysow zwiazanych z nostalgia za minionym czasem w Holandii nadszedl czas na odciecie sie od przeszlosci i rozpoczecie nowego zycia. Patrze przed siebie...

Moja rodzina jest naprawde bardzo w porzadku. Elena i Carmelo caly czas sie pytaja czy dobrze sie czuje, czy nie mam za duzo pracy, czy dzieci sa grzeczne. Wczoraj Carmelo przprowadzil na obiad Alfonso(nie smiac sie!). Alfonso to jego kolega z pracy ktory zawsze pomaga zaaklimtyzowac sie nowym au pairkom rodziny. W tym tygodniu ma mnie gdzies zabrac ze swoimi znajomymi. A dzisiaj Carmelo zaprosil mnie zebm zjadla z nimi przedpoludniem lunch bo moja szkola jezykowa (do ktorej pojechalam po odprowadzeniu dziewczynek by sprawdzic jak mi poszedl test...) miesci sie obok jego miejsca pracy. Po lunchu pokazali mi jeszcze swoje studio. Tak to bym mogla pracowac. Zajmuja sie projektowaniem zabawek :)

Najwiekszym moim problemem tutaj jest brak znajomych wiec rozpaczliwie zaczelam ich szukac. W piatek zatem, udam sie na studenckie, kulturalne spotkanie organizowane przez polska parafie w Walencji. Tam mam nadzieje znalezc kogos kto mi w koncu podlaczy MOJ komputer do inernetu. Jesli bedzie trzeba - zlapie za fraki i zaciagne sila!

Umowilam sie tez na spotkanie z au pair z Niemiec. Jak wiadomo jak sie pozna jedna osobe to juz potem idzie jak lawina. Zwlaszcza za granica.

W sumie to mam jeszcze jeden maly problem. Nie moge sie przelamac do mowienia po hiszansku. Jeszcze z mala Carmela to sie staram ale jak przychodzi Elena i Carmelo to ani rusz! Tylko angielski  koniec. Musze sie w koncu zmusic.
Ostatnio bedac z mala Julia na spacerze mialam bardzo mile spotkanie z hiszpanska starszyzna :) Najpierw mnie zatrzymali zachwycajac sie malutka, potem zagadali do mnie a jak sie zorientowali ze nie jestem stad to sie zaczelo...wypytali(lamanym angielskim laczonym z hiszpanskim) gdzie pracuje, na jakich zasadach, czy mi dobrze i ostrzegali przed niedobrymi hiszpanskim chlopakami. Na do widzienia jeszcze mnie ze 100 razy wysciskali i wycalowali prawiac komplementy jaka to ja nie jestem piekna, madra i w ogole cud miod i orzeszki. Konkludujac - lubie hiszpanskie babcie :)

niedziela, 3 października 2010

¡Estoy en España amigos!

27C jakie buchnelo na mnie tuz po opuszczeniu samolotu na lotnisku w Alicante szybko i skutecznie pozwolilo mi zapomniec o porannym, krakowskim przymrozku...Jeszcze nie zdaylam dokladnie wypatrzec rodzinki a juz jakies dziecie z usmiechem na twarzy rzucilo mi sie w ramiona z okrzykiem ¨hola! Que tal?¨. Carmela sprawila tym powitaniem, ze poczulam sie naprawde mile widziana.

Wieczorem wraz z siostra Carmela, jej mezem oraz synkiem zjedlismy kolacje-hiszpanski omlet. Dalam prezenty (bardzo sie podobaly)uraczylismy sie przyieziona przeze mnie nalewka babuni. Po wyjsciu gosci zapadlam w upragnony dlugo oczekiwany sen...

Rano juz swiat wygladal duzo przyjazniej (przyznam sie, ze mialam przez chwile kryzys dnia pierwszego...). Przedpoludnie spedzilismy zwiedzajac Walencje. Na razie nie wiele moge o tym miescie powiedziec ale generalnie zacheca do bardziej doglebnego poznania. W najblizszych dniach napewno sie tam wybiore na samotny spacer.
Obiad na plazy to to co Klary lubia najbardziej :) Lekki wiaterek muskajacy moja (jeszcze) opalona skore, slonce, piasek i hiszpanka paella na zakonczenie dnia. No jak mi sie uda nie przytyc przez ten rok to bedzie cud!
Zycze dobranoc tak jak to ma w zwyczaju robic moja mala nauczycielka (tzn. baaaardzo wolno i sy-la-bi-zu-jac)
¡Bue-nas no-ches!

czwartek, 30 września 2010

Jak nie ja to kto? Dam radę:)!

Zbliża się godzina zero...a ja nawet nie mam czasu się stresować. Generalnie jestem w proszku a mam nóż na gardle. We wtorek wykasowało mi wszystkie poprawki z rozdziału badawczego w skutek czego musiałam tworzyć i opracowywać moje misternie skonstruowane i obliczone tabelki od nowa...Także zamiast wybierać prezenty dla host rodziny dzień spędziłam przed komputerem.
Dziś rano dostałam maila od Eleny, w którym napisała, że w piątek przyjeżdża siostra Carmela z mężem i synkiem i zostają na cały weekend. Nie bardzo się ucieszyłam bo to jakby nie patrzeć dodatkowy stres. Pozatym wypadałoby maluszkowi też coś kupić. Ale odpisałam, że się bardzo cieszę i nie mogę się doczekać spotkania :) Nie ma to jak szczerość. Właściwie to się cieszę tylko chyba troszeczkę się jednak też boję...
Ale co tam. Poradziłam sobie trzy razy to teraz miałabym nie dać rady? Jak to mawia mój dobry znajomy Mikołajek - śmieszy mnie to! No bo co w końcu kurczę blade!

piątek, 24 września 2010

Teraz trzeba ustalić jakiś plan...

Spędziłam dziś pół dnia na uczelni. Fascynujące zajęcie. Z resztą ostatnie moje tygodnie spędzam głownie na uganianu się po róznych wydziałach i użeraniu się z pracownikami mojej uroczej uczelni poczynając od portierów przez panie w dziekanacie a na "przesympatycznych" paniach prowadzących skończywszy. Właściwie mogłabym sobie rozbić namiocik pod instytutem...Ależ ja mam dość. Na szczęście to już końcówka i jak wszystko dobrze pójdzie we wtorek oddam indeks do dziekanatu.

Nowina dnia. Przyszło zawiadomienie o zwrotach z erasmusa. Należy mi się całe...36 euro...teraz muszę podjąć tylko bardzo ważna i odpowiedzialną decyzje w jakiej walucie ma zostać mi przsłana ta oszałamiająca kwota...  Boże ratuj!

W takich właśnie chwilach opuszczają mnie wszelkie wątpliwości dotyczące wyjazdu (już za tydzień!).
Oby dalej...
Mam już nawet z lekka zarysowany plan tego co chcę tam robić, zwiedzić i jak konstruktywnie zagospodarować czas w Hiszpanii.
-korzystając z okazji, że loty po Hiszpanii są bardzo tanie chciałabym zwiedzić:
  • Barcelonę (piękne ogrody z mozaikami Gaudiego!)
  • Santiago de Compostela (spotkać się tam z koleżankami z erasmusa Aną i może Andreą)
  • Murcię (odwiedzić dziewczyny z mojego przefantastycznego wakacyjnego kursu hiszpańskiego, które tam właśnie są na erasmusie)
  • Sewillę (może dadzą się namówić na wypad pewne au apairki z Andaluzji;))
  • Madryt (obowiązkowo!) 
- zapisać się na kurs salsy i do jakiegoś fitness klubu
- odbyc praktyki w hiszpańskim przedszkolu
- nauczyć się hiszpańskiego (tak żeby po powrocie móc chociażby pomyśleć o jakimś certyfikacie)
- poznawać nowych ludzi i korzystać z życia :)

Czuję, że to będzie dobry rok. Już się doczekać nie mogę!
A na koniec widoczki z mojego mieszkania w Walencji...

... od strony ogrodu....

... a to z drugiej strony widok na osiedle.

niedziela, 19 września 2010

Wybór

Pierwotnie miałam plan spędzenia tego roku w Andaluzji. Z pewnych względów bardzo mi na tym zależało żeby znaleźć się właśnie w Sevilli. Jednak po szeregu niefortunnych zdarzeń podczas mojego wakacyjnego pobytu w Hiszpanii miałam ochotę wylądować jak najdalej od tego miejsca...I tak się akurat złożyło, że skontaktowała się ze mną rodzina z Walencji. Świetnie, drugi koniec Hiszpanii - no to jadę!
Będę zatem mieszkać z młodym małżeństwem, Eleną i Carmelo, i opiekować się ich dwoma córeczkami. Starsza, Carmela (po tatusiu jak mniemam...) ma 5 lat i spędza większość czasu w szkole. Młodszą, w tym momencie 7 miesięczną Julię, mam zamiar nauczyć bobomigów.

                                          
A to zdjęcie Eleny z dziewczynkami. Czyż nie są urocze?

   Może jeszcze zaprezentuję szanownego Pana Domu z córką.

sobota, 18 września 2010

Cała ja...

Wyjeżdżając na erasmusa do Holandii myślałam, że to już ostatni tego typu wyjazd - młodzieńczy, samotny, szalony...miałam wytyczone plany na przyszłość. Miało być stabilnie, spokojnie, opanowanie. Cóż, widać Ktoś tam miał inną koncepcję na moje życie. Może to i lepiej? Okaże się.
Studia magisterskie poszły w odstawkę tak samo z resztą jak ambitne postanowienia, że w końcu poszukam jakiejś "normalnej" pracy.
Kiedy myślę o czekającym mnie roku w Walencji nie czuję tego podekscytowania, walącego serca i wszchobecnego szału. Nie męczy mnie bezsenność, nie miotam się po domu i mieście zadręczając rodzinę i przyjaciół nieustającymi wątpliwościami dotyczącymi wyjazdu. Nic z tych rzeczy. Pełen spokój.
Może to zabrzmi patetycznie ale w tym momencie mam tylko nadzieję na to że ten wyjazd okaże się dla mnie czymś więcej niż tylko roczną przygodą au pair, po której pozostaną tylko wspomnienia.