czwartek, 30 września 2010

Jak nie ja to kto? Dam radę:)!

Zbliża się godzina zero...a ja nawet nie mam czasu się stresować. Generalnie jestem w proszku a mam nóż na gardle. We wtorek wykasowało mi wszystkie poprawki z rozdziału badawczego w skutek czego musiałam tworzyć i opracowywać moje misternie skonstruowane i obliczone tabelki od nowa...Także zamiast wybierać prezenty dla host rodziny dzień spędziłam przed komputerem.
Dziś rano dostałam maila od Eleny, w którym napisała, że w piątek przyjeżdża siostra Carmela z mężem i synkiem i zostają na cały weekend. Nie bardzo się ucieszyłam bo to jakby nie patrzeć dodatkowy stres. Pozatym wypadałoby maluszkowi też coś kupić. Ale odpisałam, że się bardzo cieszę i nie mogę się doczekać spotkania :) Nie ma to jak szczerość. Właściwie to się cieszę tylko chyba troszeczkę się jednak też boję...
Ale co tam. Poradziłam sobie trzy razy to teraz miałabym nie dać rady? Jak to mawia mój dobry znajomy Mikołajek - śmieszy mnie to! No bo co w końcu kurczę blade!

piątek, 24 września 2010

Teraz trzeba ustalić jakiś plan...

Spędziłam dziś pół dnia na uczelni. Fascynujące zajęcie. Z resztą ostatnie moje tygodnie spędzam głownie na uganianu się po róznych wydziałach i użeraniu się z pracownikami mojej uroczej uczelni poczynając od portierów przez panie w dziekanacie a na "przesympatycznych" paniach prowadzących skończywszy. Właściwie mogłabym sobie rozbić namiocik pod instytutem...Ależ ja mam dość. Na szczęście to już końcówka i jak wszystko dobrze pójdzie we wtorek oddam indeks do dziekanatu.

Nowina dnia. Przyszło zawiadomienie o zwrotach z erasmusa. Należy mi się całe...36 euro...teraz muszę podjąć tylko bardzo ważna i odpowiedzialną decyzje w jakiej walucie ma zostać mi przsłana ta oszałamiająca kwota...  Boże ratuj!

W takich właśnie chwilach opuszczają mnie wszelkie wątpliwości dotyczące wyjazdu (już za tydzień!).
Oby dalej...
Mam już nawet z lekka zarysowany plan tego co chcę tam robić, zwiedzić i jak konstruktywnie zagospodarować czas w Hiszpanii.
-korzystając z okazji, że loty po Hiszpanii są bardzo tanie chciałabym zwiedzić:
  • Barcelonę (piękne ogrody z mozaikami Gaudiego!)
  • Santiago de Compostela (spotkać się tam z koleżankami z erasmusa Aną i może Andreą)
  • Murcię (odwiedzić dziewczyny z mojego przefantastycznego wakacyjnego kursu hiszpańskiego, które tam właśnie są na erasmusie)
  • Sewillę (może dadzą się namówić na wypad pewne au apairki z Andaluzji;))
  • Madryt (obowiązkowo!) 
- zapisać się na kurs salsy i do jakiegoś fitness klubu
- odbyc praktyki w hiszpańskim przedszkolu
- nauczyć się hiszpańskiego (tak żeby po powrocie móc chociażby pomyśleć o jakimś certyfikacie)
- poznawać nowych ludzi i korzystać z życia :)

Czuję, że to będzie dobry rok. Już się doczekać nie mogę!
A na koniec widoczki z mojego mieszkania w Walencji...

... od strony ogrodu....

... a to z drugiej strony widok na osiedle.

niedziela, 19 września 2010

Wybór

Pierwotnie miałam plan spędzenia tego roku w Andaluzji. Z pewnych względów bardzo mi na tym zależało żeby znaleźć się właśnie w Sevilli. Jednak po szeregu niefortunnych zdarzeń podczas mojego wakacyjnego pobytu w Hiszpanii miałam ochotę wylądować jak najdalej od tego miejsca...I tak się akurat złożyło, że skontaktowała się ze mną rodzina z Walencji. Świetnie, drugi koniec Hiszpanii - no to jadę!
Będę zatem mieszkać z młodym małżeństwem, Eleną i Carmelo, i opiekować się ich dwoma córeczkami. Starsza, Carmela (po tatusiu jak mniemam...) ma 5 lat i spędza większość czasu w szkole. Młodszą, w tym momencie 7 miesięczną Julię, mam zamiar nauczyć bobomigów.

                                          
A to zdjęcie Eleny z dziewczynkami. Czyż nie są urocze?

   Może jeszcze zaprezentuję szanownego Pana Domu z córką.

sobota, 18 września 2010

Cała ja...

Wyjeżdżając na erasmusa do Holandii myślałam, że to już ostatni tego typu wyjazd - młodzieńczy, samotny, szalony...miałam wytyczone plany na przyszłość. Miało być stabilnie, spokojnie, opanowanie. Cóż, widać Ktoś tam miał inną koncepcję na moje życie. Może to i lepiej? Okaże się.
Studia magisterskie poszły w odstawkę tak samo z resztą jak ambitne postanowienia, że w końcu poszukam jakiejś "normalnej" pracy.
Kiedy myślę o czekającym mnie roku w Walencji nie czuję tego podekscytowania, walącego serca i wszchobecnego szału. Nie męczy mnie bezsenność, nie miotam się po domu i mieście zadręczając rodzinę i przyjaciół nieustającymi wątpliwościami dotyczącymi wyjazdu. Nic z tych rzeczy. Pełen spokój.
Może to zabrzmi patetycznie ale w tym momencie mam tylko nadzieję na to że ten wyjazd okaże się dla mnie czymś więcej niż tylko roczną przygodą au pair, po której pozostaną tylko wspomnienia.